poniedziałek, 4 maja 2009

Apokalipsa

Może trudno w to uwierzyć, ale ta historia zdarzyła się naprawdę. Opowiedziałem ją mojemu kumplowi ze szkoły, który powiedział to swojemu bratu, który miał kolegę, który znał takiego gościa, który miał siostrę i ona opowiedziała takiemu gościowi który zarzekał się na swoje szklane oko, że to prawda i to właśnie on mi tę historię opowiedział. Wtedy zacząłem się zastanawiać czy aby na pewno musiała ona zataczać takie wielkie koło bym ją tu napisał. Wtedy zacząłem podziwiać szybkość komunikacji międzyludzkiej, całkiem spore to koło jeśli mówimy o paru godzinach...



Wczoraj rano położyłem się do łóżka bez specjalnych nadziei na jakąś sensację.
Wszystko to zaczęło się dziś, wstałem i kontynuowałem swoją podróż w stronę czeluści mroku. Dziś, po raz kolejny miałem zbliżyć się do Jeźdźców. To właśnie dziś miałem spotkać się z kolejnym człowiekiem, który spotkał Jeźdźców i żył. Kolejny, który żył.
Jednak tak się nie stało. Wstałem z łóżka, jakimś cudem znalazłem się w łazience. Odgarnąłem kłaki z czoła i przejechałem ręką po trzydniowym zaroście, pamiątce poszukiwań wzmianki o Jeźdźcach, wziąłem piankę i odkręciłem wodę. Opierając się na marmurowym blacie patrzyłem się jak ta ciepła woda uderza w metalową puszkę. Widziałem w strumieniu tym ludzi, ludzi pędzących w szczurzym wyścigu niemyślących o otaczającym ich zlewie, bezmyślnie uderzających w metal, bo tak każe im prawo grawitacji, któremu są poddani, również bezmyślnie. Ich krew była wszędzie dookoła. Spłynęła na zlew, w końcu człowiek zauważył piękno otaczającego go świata, szkoda tylko że jego ręka, noga, stopa czy dłoń nie były razem z tułowiem. Gratuluję, w tym jedynym momencie człowiek, zobaczył co stracił podczas swojego krótkiego życia z sita kranu, aż do nieuchronnej śmierci na puszcze pianki. A może to nie był raj, może to jego życie przeleciało mu przed oczami? Nie ma czasu na myślenie co, ostatnie impulsy docierające z umierających pleców mówią mu że znów czuje na skórze metal. Ciemność. Nikt o nim już nie pamięta. Wziąłem maszynkę do golenia i opłukałem ją w wodzie.
Coś mnie tknęło. Opłukałem ją w wodzie. Słup wody lecący z kranu wpadając na moją maszynkę rozbryzgał się, spadł trochę dalej. Ogarnąłem się. Zjadłem śniadanie i postanowiłem o tym pomyśleć.

Od zawsze woda w kranie leci pionowo w dół, jest podobno ograniczona przez grawitację, od kiedy tylko pewni ludzie zauważyli potęgę jaką ciągnie za sobą kościół postanowili go opanować, wymyślili więc prawo, które nakazuje myśleć ludziom w taki a nie inny sposób, ciągnąc wszystkich w dół tak samo bardzo, ku temu samemu. Ludzie przez wychowanie w tym prawie, nie zauważają go. Jednak czemu kościół? Bo ludzie potrzebują boga, który byłby od zawsze, potrzebują kogoś kto nadał to prawo. Inny człowiek jest zbyt mało wiarygodny, jednak ktoś kto byłby w stanie stworzyć świat! Czas to zmienić, czas by pomyśleć inaczej, trzeba zerwać z nałogiem jakim jest grawitacja i chęć lecenia ku odpływowi.

Tego właśnie dnia postanowiłem, że pomogę w tym ludziom. Zacząłem więc rozmawiać z ludźmi, a oni zaczęli mnie słuchać. Początkowo mało było, jednak coraz częściej rozpoznawano mnie, padało coraz więcej pytań, coraz więcej słyszałem głosów na ulicy mówiących 'nie!'.

Kiedyś, rozmawiałem z pewnym człowiekiem, o Nostradamusie, Pio. Przewidzieli oni 3 antychrystów. Jako, że w 2012 teoretycznie ma być koniec świata.. antychryst żyje już.
Gdy tylko uświadomił to sobie, spojrzał na mnie i wykrzyczał głośno kim jestem. Od tego momentu, tak zaczęto mnie postrzegać.

Początkowo wydawało mi się to śmieszne, koniec świata wydawał mi się raczej z zagładą ludzkości. Że wielka asteroida leci w kierunku ziemi, Lans Armstrong leci w swoim małym statku o nazwie 'Hope' z głowicą termojądrową by przypakować w nią tą nadzieją całej ludzkości. I BANG! Asteroidy nie ma, za to miliony ton kosmicznego syfu spadają na ziemie, bombardując ją przez 3 dni, już coś takiego zdarzyło się na Jowiszu kiedy to kometa o nazwie Shoemaker-Levy 9 rozerwana przyciąganiem Jupitera i Słońca rozerwała się na orbicie gazowego olbrzyma i przez kilka kolejnych dni jej odłamki uderzały w nią zostawiając na potężnej planecie, niegdyś królu nieba, wielkie blizny. Ludzkość po takiej zemście albo już by przestała istnieć, albo by miała ciężką przeprawę do momentu, w którym podniosłaby się z kolan. Jednak gdyby tak się stało, niewiele by się nauczyła, atak z kosmosu nie jest naszą winą. Ale czym jeszcze może być apokalipsa? Czy przypadkiem brak ludzi którzy czytaliby i wierzyliby w słowo zapisane w największym bestsellerze na świecie, nie byłby apokalipsą dla kościoła, Watykanu, nagłe przykręcenie kurka z jakże dochodowego źródełka.

Jest rok 2012, dwa dni temu, na temat mojego wykładu każda stacja telewizyjna na świecie powiedziała choć słowo. Wiem, że wiara polega na wierze, nie da się udowodnić czy bóg jest czy nie, bo jeśli ktoś wierzy to jest. Mieści się on w jego głowie ma nieograniczoną moc, tyle, że jest ograniczony tylko i wyłącznie do głowy ów wierzącego. Wiara polega na wierze, jednak ludzie są bardzo podatni na słowa i słowa powiedziane na tym wystąpieniu oraz, oczywiście, sposób ich powiedzenia sprawił, że Watykan musi podnieść rękawice i odpowiedzieć, za bardzo zależy im na pieniądzach, by tak po prostu odpuścili. Właśnie oglądam wystąpienie papieża. Brzmi to jak błaganie człowieka tarzającego się po podłodze, skomlącego o litość. W tym momencie wystarczy lekko go popchnąć, by upadł na plecy i wpadł w ręce czarnych płytek kładzionych caro na w tej pięknej pomalowanej na żółto kuchni. Wystarczy popchnąć, jednak nie mam za co złapać, ręka podniesiona do góry już bez nadziei, że obroni twarz przed napastnikiem, wciąż skutecznie jej broni, do końca nie wie jak, ja również ale trzeba próbować, z każdym słowem jestem coraz bliżej. Z drugiej strony, każde następne słowo może uratować Jezusa i jego dziatki. Gdyby nie to, że ci ludzie, mam na myśli książy, poświęcili życie wierze, dawno już by odpuścili, a wielu tak zrobiło.
Tak! Właśnie w tym momencie. O jedno słowo za dużo. Nie będę delikatny, mocno rzucę kościołem o ziemię, niech męczy się za cierpienia ludzi przez te wieki.

Stoję przed wszystkimi, patrząc w dół widzę morze ludzi. Każdy patrzy na mnie i widzi we mnie kogoś kto zmienił ich życie. Ostatnie słowo. To jeszcze nie jest rzeczywiste, jednak ja to wiem, baranek boży upadł. Przede mną stoją ludzie, ale ja ich już nie widzę, moje oczy zawładnął inny, piękniejszy widok. W tym momencie, góra która monumentalnie trwała pod stopami ludzkości, upadła. Coś co miało trwać wiecznie, właśnie się wali, widzę Bazylikę św. Piotra tonącą w pyle, jej monstrualna kiedyś kopuła ledwo trzyma się pod swoim ciężarem. Dwadzieścia wieków cierpienia, podstępu, kłamstwa, śmierci, biedy wszystko to w imię, 'sprawiedliwego' boga który nakazał dobrze się zachowywać. Największy przekręt ludzkości obalony, a ja byłem jego świadkiem, więcej! byłem jego przewodnikiem.

Już pięć lat minęło odkąd objąłem władzę, nigdy o nią nie prosiłem, jednak 'wyznawcy' nalegali. Nie wierzę, bo 'styl życia' mi nie pozwala, jeśli ktoś chce mnie naśladować, to czemu to robi, nie nazywam się dzieckiem boga bo bóg nie istnieje, więc ja także nim nie jestem. Jednak rządzę, anarchia, jedyny poprawny ustrój, nie może być wprowadzony, ludzie wciąż mają złą mentalność, jednak próbuję to zmienić. Nie każę im myśleć tak jak ja, każdy jest wolny, nikt nie żyje pod przymusem. Nie do końca zgadza się to z tym co chciałem uzyskać. Zbyt bardzo przypomina to totalitaryzm, a ja widzę się w postaci dyktatora, jednak ja jestem inny niż ci o których uczyłem się w szkole. Ja tylko mówię, a ludzie słuchają i wciąż robią co chcą. Coraz częściej myślę o tym, żeby to wszystko skończyć. Nie pozwoliłem spalić kościołów. Zostawiłem je, by pamiętali tę pomyłkę, by nigdy więcej nie wierzyli. Wizja ziem Polski i całej reszty świata gdy z nad zielonych łąk i lasów unosi się dym ze spalonego kościoła był kuszący. Jednak wszystkie zostawiłem.

Cztery dni temu, wprowadziłem anarchię, cudowny świat gdzie ta prawdziwa i piękna wolność jest główną wartością w końcu się urzeczywistnił. Ku zdziwieniu wszystkich jest religia. Niesprzeczna z tym co mówiłem, buddyzm, wiara potęgi ludzkiego umysłu. Chrześcijaństwo, judaizm i im podobne były wiarą upadku ludzkiego umysłu, tłumacząc sobie świat czymś większym niż poszukiwać potęgi w sobie, tak właśnie się przegrywa.

Już 30 dni odkąd medytuję. Naszła mnie jedna myśl. Po co? Po co apokalipsa znalazła się w biblii? Czy ci ludzie wiedzieli, że to w końcu się kończy? Najwidoczniej tak, bo wszystko się kończy. Musieli na sam koniec zostawić optymistyczną wersję życia po śmierci, coś co trzymałoby ludzi w ich wierze, spotkanie boga, gdyby nie to, po co wierzyć?

Już 80 dni siedzę pod tym drzewem i medytuję, czas wstać.

Otwieram oczy. Jestem u siebie w pokoju, cały spocony jednak jest mi zimno.
Wstaję, podchodzę do lustra, odgarniam kłaki z czoła. Przejeżdżam ręką po trzydniowym zaroście. Mój wzrok przykuł znak na wewnętrznej części ręki. Zakapturzona, płonąca postać z kosą. Wziąłem piankę do golenia, ogarnąłem się i poszedłem na spotkanie z człowiekiem który przeżył...