wtorek, 15 lipca 2008
Plecak
Wszystko zaczęło sie gdzieś w Chinach, w wiosce Konoha na plantacji ryżu.
Xio Han jak przez cały okres żniw brodził w 30 centymetrowej wodzie i wraz z innymi rolnikami zbierał ryż. Nikogo z tamtejszych nie dziwił fakt iż nie miał azjatyckich rysów twarzy czy oczu tylko daleko zachodnie, europejskie. Mieszkańcy wioski nie przywiązują wagi do wyglądu , "ma chińskie nazwisko jest chińczykiem" - jak mawiał najstarszy człowiek w wiosce
Zbierając ryż Xio zauważył kawałek jakiejś szmaty zanurzonej w wodzie. Będzie na ścierkę pomyślał. Podszedł bliżej chwycił znalezisko do rąk okazało sie ze był to wielki czarny plecak, coś w rodzaju harcerskiej stelażówki. Xio ogarnął strach, uczucie że ktoś go obserwuje. Rolnicy dalej zbierali ryż. W tak biednej prowincji ludzie nic nie maja i nie wiadomo co mogli by zrobić za taki przedmiot...
-Xio stało sie coś?
-Rozciąłem nogę chyba wracam do chaty.
- Jak chcesz wpadne wieczorem przynieść ci miseczkę ryżu.
Xio ciągnął plecak w wodzie tak żeby nikt nie go nie zauważył, ryż do pasa idealnie maskował jego zdrową nogę i znalezisko.
Na szczęście w wiosce nikogo nie było wszyscy wraz z dziećmi pracowali na polach.
Wlazł do domu. Była to bambusowa chata, w środku znajdowała sie półka, posłanie i gliniana kuchnia. Przy ścianie stały dzbany na wodę pitna. Xio usiadł na łóżku obejrzał plecak. Dopiero teraz spostrzegł ze swoje waży i jest wypchany po brzegi. Oczy mu sie zaświeciły. Jego wyraz twarzy przypominał taki jak po trafieniu 6 w totka.
Wywalił zawartość plecaka na posłanie. Sprawdził boczne kieszenie, nie patrzył nawet co wyjmuje. Gdy był pewien że plecak jest pusty zaczął oglądać zdobyczne przedmioty.
Nie będę opisywał emocji jakie towarzyszyły temu oglądaniu tego można sie domyślić.
W plecaku były:
-czarny płaszcz z kapturem do kostek
-skórzany pasek
-papierowe pudełko z napisem ASPIRINE
-ostrze do kosy w pięknie zdobionym metalowym pokrowcu
-czasopismo z gołymi zachodnimi laskami
-karmelowy batonik
-14 tysiecy japońskich jenów
-metrowy, gruby łańcuch
-parę kamieni rożnej wielkości z wyrytymi dziwnymi symbolami
Xio wziął jeden i postawił na kuchni tak że padły na niego promienie słońca,wtedy kamień zaczął płonąć.
Chinol zrobił wielkie jaaaaaaaaaa chwile potem w drzwiach stanęła postać w takim samym czarnym płaszczu jaki znalazł w plecaku.
-Weź wszystkie rzeczy i wyjdź przed chatę
-Jakie rzeczy ?
Xio poczuł ścisk w szyi
-TTaak Ppppanie
Wyszedł do przybysza położył przed nim spakowany plecak.
Nieznajomy chwycił tobołek przymocował do swego konia po czym go dosiadł, nie odezwał sie ani słowem tylko machną ręka. Xio w tym samym momencie poczuł pieczenie w klacie.
Nagle Jeździec zapłonął czerwono-żółto-pomarańczowym ogniem, tak jak jego koń i kosa którą miał przymocowaną do siodła. Odjechał, za nim pozostawała jasna poświata...
Wieczorem gdy Xio zdjął łachmany zorientował się że ma wypaloną czarną postać na ognistym koniu z kosą. Dwa dni później został spalony żywcem na stosie. Stwierdzono że został opętany,
opowiadał jakieś brednie o Ognistym Jeźdźcu czy coś...
List
Nazywał się on Wolfgang Ryber Fric jego niemiecko-brzmiące nazwisko to zmyła, był on Polakiem z dziada pradziada. Jego matka - Ukrainka i ojciec - Litwin zaginęli. Wolfgang'owi został po nich tylko list. "Synu, od 6 godzin myślę tylko o tym co przydarzyło się Twojemu ojcu. Wzięli go do szpitala, jednak jego stan jest ciężki. Zadra ledwo co widoczna wbiła mu się w palec. Lekarze nie mogą na to nic poradzić, jeśli on tego nie przeżyję, synku, nie wiem co zrobię." To było wszystko, nie miał nawet wspomnień.
Jako małe dziecko, po śmierci rodziców, Wolfgang zamieszkał w Białostockim domu dziecka, tam, w małym ciemnym pokoju wychował się ów chłopaczyna. Mając 15 lat zaczął interesować się tym, kim byli jego rodzice, gdyż miał dosyć miejscowego żarła, nie mógł już przełknąć pire ziemniaczanego ani mielonych z szczypiorkiem. Przez 3 lata jego poszukiwania były bezowocne. Mając 18 lat Fric ujrzał świat. Czuł się w nim obco, nigdy nie był na zewnątrz, na zewnątrz domu dziecka, za bramą. Stał tam ze dwie godziny. Po czym wzruszył ramionami, i już chciał zrobić krok w prawo, gdy podjechała czarna limuzyna.
-Hawk!
-Co je?
-Słyszałem, że szukasz prawdy o swoich rodzicach.
-Już nie, bo nie muszę jeść tego pire.
-Aha.
-Ale jak coś wiesz to chyba możesz mi powiedzieć, nie?
-No w sumie.
Fric wsiadł do limuzyny.
-Co wiesz o moich rodzicach?
-Jeszcze nic.
-Jak to? Więc jak chcesz mi pomóc? - zbulwersował się Wolfgang
-Czy matka coś ci zostawiła?
-Taak, list.
-Pokaż!
Nieznajomy przez dłuższą chwilę studiował list, po czym spojrzał na swojego rozmówcę i, gdy doszedł do wniosku, że nie jest on najmądrzejszą osobą z jaką rozmawiał rzekł:
"Tak jak myślałem". Wolfgang nalegał żeby kontynuował.
-Czytając ten list od tyłu, mogę rzec, że jest on pisany starobrzeskoastekańskim, nie wiele osób zna ten język.
-Kurde! - wrzasnął zrezygnowany Fric.
-Ale masz farta, ja go znam, hehe.
-Co tam jest napisane?!
-To wskazówka - starał się, by brzmiało to jak najbardziej tajemniczo.
-Co tam jest napisane?!
-Już juuż. ee.. no.. ten... czekaj..
-No co jest?
-Chwila trudne to. To będzie tak. Kochaniutki, ee... musisz wypełnić swoje przeznaczenie.. Zagraj w totka.. co?! Nie ee. tu jest... a sprzedaliśmy Twoją duszę, powodzenia.
-Jak to? - rzekł zrezygnowany Fric tępo patrząc się w przestrzeń.
-Za 30 minut życia ja i Twój ojciec sprzedaliśmy Twoją duszę Jeźdźcy, sory...
-...
-...
-...
-...
-...
-Ei możesz już wysiąść, śmierdzisz.
-A, sory.
Fric opuścił wóz, trzymając list w ręku, usiadł koło muru. Nie wiedząc co się dzieje patrzył na mijających go przechodniów i mijające go samochody. Siedział tam 3 godziny i zarobił, nawet o tym nie wiedząc 10 złotych. Nie wiedział co robić dalej. Stracił cały szacunek do rodziców, świat w ogóle go nie interesował, w przeciwieństwie do tego co było wcześniej, mógł tylko czekać na przybycie Jeźdźca.
Gdy Fric miał 25 lat siedział pod murem, jak zwykle on, zarośnięty, podkrążone oczy, brązowy płaszcz, czarne spodnie, szary poplamiony podkoszulek. Nagle krajobraz zmienił się nie do poznania. Przed Fric'a podjechała czarna limuzyna.
-Wejdź - powiedział głos ze środka.
-Zielone jaskółki wybijają godziny w zegarze naściennym w pokoju z czerwonymi tapetami w goździki w hotelu 'pod biórkami' w Wielkiej Nodze.
-Co?
-Tylko tyle, że codziennie o 16 w Amor pod 7 panelem spotyka się 2 ludzi którzy mieszkają we wczorajszym dniu i zbierają kraty od piwa
-Nie potrzebna mi dusza wariata. Skoro i tak jesteś mój wybieram śmierć.
Ognista kosa Ognistego Jeźdźcy Apokalipsy w Ognistym Samochodzie Apokalipsy wysunęła się z Ognistego Okna Ognistego Samochodu Apokalipsy i zrobiła zamach. Jednak trafiła w przechodnia obok, kobieta z torbami z zakupami osunęła się na ziemię.
-No to mam przekichane.
Od tego momentu Fric wyprowadził się z Bydgoszczy, zamieszkał koło Bukowa w chacie, w tej samej wsi co dziadek przyjaciela kumpla mojego znajomego, tam się poznali. Fric był znany tam jako Bajarz, gdyż z jego bełkot wydawał się bez sensu. Dziadek przynosił mu jedzenie i towarzyszył mu. Pewnego dnia zobaczył jak spod lepianki Frica odjeżdża ognista limuzyna.
Wszedł do ów chaty i zobaczył Frica całego we krwi, z śladem po ostrzu kosy w splocie słonecznym. Na szczęście przed śmiercią, Fric opowiedział Dziadkowi całe swoje życie.
sobota, 12 lipca 2008
Wioska
Podczas okupacji niemieckiej w 1940 r niejaki Tomasz (nazwiska nie pamiętam zresztą jak wiadomo jest nieistotne) został wcielony do wermachtu jako Ślązak z czystej krwi.
Nie zrobiło to na nim większego wrażenia gdyż nie grzeszył inteligencja ani zdrowym rozsądkiem.
I tak nudziłem sie w chacie a to można traktować jako wyjazd wakacyjny,może trochę świata zwiedzę- pomyślał (hah ^^")
Wyszkolono go na czołgistę i wkitrano do "Tigera". Należał do jakiejś tam brygady pancernej czy coś. Wiem że w tym tigerze było jeszcze 3 gości (Niemiec- dowódca i dwóch "Ślązaków polaczków")
Niebawem pojechali na front ruski gdzie jak mówił dowódca Fuhrerbrand-Walz (to ten ojciec obecnej prezydent Warszawy ale to już inna historia) będzie gorąco, ale nie peniajcie żołnierze, 40 stopniowy mróz was ochłodzi...
Po niecałym miesiącu krwawych walk i popijaniu zdobycznych trunków w czołgu dotarli w okolice Stalingradu.
-Panowie nie jest dobrze
-Seerioo? odmarzły mi wszystkie palce u nóg, nie mamy żarcia a niemcy dostają w dupe, szybki jesteś -.-
-mhhhkhmmh (drógi polaczek nie mówił zrozumiale od kiedy przestrzelono mu szczękę)
- Nie peniajcie wracamy do domu
-Eeeee??
Tomasz naładował lugera a na jego twarzy pojawił sie szczery i o dziwo słowiański uśmiech.
Następnego dnia dowódca Fuhrerbrand-Walz wrócił z kwatery głównej i przywitał swych towarzyszy słowami:
SZnela hunde das patrol gehen ! Der Enginer rauchen !
Jak sie okazało załoga czołgu została wysłana na rozpoznanie. Jakieś 2 km od obozu Niemców Polaczki zatrzymały tigera. Wcisnęły kit Walzowi ze silnik sie przegrzał czy coś. Dowódca wysiadł z czołgu, zdążył tylko powiedzieć ze wszystko jest w porządku i każe ich rozstrzelać, zaraz dostał z lugera między oczy (Tomasz strzelił dwa razy za pierwszym razem nie trafił) .
Chwile potem już czysto polska załoga dotarła do jakiejś ruskiej wioski.
Tomasz ruszył w kierunku pobliskiej chaty, po drodze potknął sie o coś, był to zamarznięty człowiek. Z początku przestraszył sie ale zaintrygowało go czarne malowidło na czole trupa. Przedstawiało dziwną postać na koniu trzymajacą kose...
Otworzył drzwi do chaty w łóżku leżała para ludzi także zamarzniętych.
Po przeszukaniu pomieszczenia nie znalazł ani paliwa ani żarcia tylko puszkę z czerwoną farba.
Zabrał ja ze sobą, wychodząc wmurowało go w ziemie doznał znanego wszystkim odczucia "Zaraz, coś sie nie zgadza" Spojrzał na trupy, na czołach znajdowały sie takie same malowidła...
-I co?
-Była tylko farba
-fdfsfsdf
- Świetnie
-No co, możemy sobie eee na przykład przemalować czołg
-To se maluj ja pójdę zdychać z głodu
Tomasz przemalował czołg na czerwono, wieczorem pojechali dalej.
-Kurde nic nie widać wjadę na to wzgórze
Silnik zawył ale pokonał pagórek. Polaczki ujrzały Ruską linie frontu zaledwie 400m od nich
Zaczęli klnąc, wyzywać sie, panika ze zginą. Ich darcie przerwał fakt że ruskie nie zwrócili na nich uwagi. Podjechali bliżej, gdy wysiedli w niemieckich mundurach pojmano ich. W rozmowie z generałem Kokaszowem że oni polacy i zdobyli tygrysa wsadzono ich do T-55, ruskim brakowało wyszkolonych czołgistów...
Tomasz wraz z kompanami i ruską armią zdobył Berlin. Ostatni raz widziano go w drodze powrotnej w 1945r...
piątek, 11 lipca 2008
Whiskey
Na osiedle na obrzeżach miasta wjechał hipisowski ogór (volkswagen transporter rocznik 1975)
Z wnętrza dobiegały utwory starego Dżemu z czasów Ryśka. Minął pobliski monopolowy i zaparkował na parkingu przed jednym z bloków. Z wnętrza wysiadła a raczej wypadła 6 zjaranych "polskich hipisów".
-Wiesiek ale chujowa ta muza smęcą jak nie wiem
-No i dobra idę po popitkę
Wiesiek zostawił 5 swoich kumpli i ruszył do monopolowego. Tego dnia świat wydawał mu sie kolorowszy nie mówiąc o łatwości poruszania sie i napływach dobrego chumoru.
Wlazł do sklepu. Monopolowy jak monopolowy półki z browcami, tanim winem za ladą wódki i droższe trunki.
- Dzień dobry co podać
-Whiskey
- U ale pan jest pijany nie mogę sprzedać
Wiesiek spojrzał na grubą ekspediantke-socjalkę
(za ladą stał królik z hepi tri frends)
-Królik ja jestem zjarany nie pijany
- O matko dzwonie po policje
- To fajno ale potem poda pani to whiskey
ekspedientka poszła na zaplecze zatelefonować jak sądzę, w tym czasie wiesiek wziął 2 litrowe butle whiskey i wy człapał ze sklepu mówiąc do widzenia, nie wiem do kogo...
Hipisi wsiedli do ogóra i pojechali dalej, za rogiem jechała policja w tradycyjnym poldku.
Gdy ujrzeli ze kierowca popija whiskey z gwinta postanowili skontrolować pojazd czy zrobić pomiar alkomatem o dziwo nie zastanawiali sie nad tym długo.
Policjant zapukał w szybkę. Hipis kierowca wysiadł z auta i położył ręce na masce, w jednej nadal trzymał whiskey. Gliniarzy zamurowało.
-Co on robi ?
-Nie wiem
W tym momencie hipis zręcznym ruchem zrobił sobie tulipana z whiskey rozbijając ja na głowie jednego gliniarza drugi próbował wyjąc palkę, nie zdąrzył upadł na ziemie zalewając sie krwią.
W gardło miał wbitą butelkę, na etykiecie namalowana była postać w kapturze z kosą, na ognistym koniu...
Wisielec
Może trudno w to uwierzyć, ale ta historia zdarzyła się naprawdę, kumplowi kolegi przyjaciela mojego znajomego...
Xsantos jak przez całe lato dzień w dzień bił levla w wowie (World of Warcraft). Jego białą jak wapń z budowy twarz zdobiły przekrwione oczy, niegolona od paru miesięcy broda i przetłuszczone włosy. W głosie słychać było zmęczenie, wielka radość i podniecenie z nowo zdobytych poziomów i itemów, które parę dni później zamieniał na nowe. W zasadzie Xsantos nie mówił za wiele. Ograniczał się do sykliwego "jeesst" po zdobyciu levla i zdecydowanego „do widzenia” , gdy w drzwiach jego domu pojawiali się akwizytorzy.
Nie jestem pewien, ale chyba 27 lipca spokojną grę Xsantosa zakłócił potężny ryk silnika. Taki, który czuje się w klacie, po nim ptaki z drzew odlatują a mohery zatykają uszy. Ktoś, kto zna się na motoryzacji powiedziałby
"Ale maszyna, ta to ma moc". Xsantos zerwał się z krzesła, wyjrzał za okno.
Na pobliski plac zabaw wjechał radziecki motór z koszem, z którego wyskoczyło dwóch napakowanych facetów w skórach i niemieckich hełmach. Jeden z nich z długą brodą splątaną w dziewczęcy warkocz rozejrzał się wokoło i z kieszeni wyjął czarne okulary takie, jakie nosił Jejms Hetfild. Wcisnął je na oczy i ruszyli w kierunku piaskownicy gdzie bawiło się 6 letnie dziecko. Wokół rozległ się tup obitych metalem glanów…
- w mordee – wrzasnął Xsantos, gdy zorientował się ze przez nieuwagę został zabity w wowie.
Do wskrzeszenia zostało 5 min wiec nie oderwał wzroku od facetów, którzy właśnie ogłuszyli dziecko jednym ciosem z piąchy. Kolo w okularkach poleciał do kosza i wyjął stalowa linkę od wyciągarki. Zawiązał pętlę i przerzucił na pobliskie drzewo. Machnął ręką na drugiego, który chwycił gnoja za nogi i ruszył w jego stronę. Xsantos jakby nic kontynuował gre…
Następnego dnia ocknął się przed kompem. Znowu grał do rana i padł ze zmęczenia, widocznie nawet nie dał rady doczłapać do łóżka. Przez okno wpadały promienie słońca.
Xsantos przetarł zaspane oczy i wyjrzał za okno. Na drzewie wisiał chłopiec na stalowej lince.
Był to ten sam chłopak, który bawił się w piaskownicy. Xsantos wpadł na to, kiedy wiatr, obrócił wisielca twarzą w jego stronę. W jego głowie panowała pustka, po 5 minutach stania i udawania zombie zaczął grać…
Wieczorem spokój gry zakłóciło mu pukanie do drzwi. Poszedł otworzyć. Na progu stał chłopiec „wisielec”. W ręku trzymał kosę.
-Niczego nie potrzebuje eeee do widzenia – odparł zdenerwowany Xsantos
-Wiem
Xsantos upadł na ziemie z poderżniętym gardłem, kałuża krwi ściekała wolno po schodach…