piątek, 11 lipca 2008

Wisielec

Może trudno w to uwierzyć, ale ta historia zdarzyła się naprawdę, kumplowi kolegi przyjaciela mojego znajomego...
Xsantos jak przez całe lato dzień w dzień bił levla w wowie (World of Warcraft). Jego białą jak wapń z budowy twarz zdobiły przekrwione oczy, niegolona od paru miesięcy broda i przetłuszczone włosy. W głosie słychać było zmęczenie, wielka radość i podniecenie z nowo zdobytych poziomów i itemów, które parę dni później zamieniał na nowe. W zasadzie Xsantos nie mówił za wiele. Ograniczał się do sykliwego "jeesst" po zdobyciu levla i zdecydowanego „do widzenia” , gdy w drzwiach jego domu pojawiali się akwizytorzy.
Nie jestem pewien, ale chyba 27 lipca spokojną grę Xsantosa zakłócił potężny ryk silnika. Taki, który czuje się w klacie, po nim ptaki z drzew odlatują a mohery zatykają uszy. Ktoś, kto zna się na motoryzacji powiedziałby
"Ale maszyna, ta to ma moc". Xsantos zerwał się z krzesła, wyjrzał za okno.
Na pobliski plac zabaw wjechał radziecki motór z koszem, z którego wyskoczyło dwóch napakowanych facetów w skórach i niemieckich hełmach. Jeden z nich z długą brodą splątaną w dziewczęcy warkocz rozejrzał się wokoło i z kieszeni wyjął czarne okulary takie, jakie nosił Jejms Hetfild. Wcisnął je na oczy i ruszyli w kierunku piaskownicy gdzie bawiło się 6 letnie dziecko. Wokół rozległ się tup obitych metalem glanów…
- w mordee – wrzasnął Xsantos, gdy zorientował się ze przez nieuwagę został zabity w wowie.
Do wskrzeszenia zostało 5 min wiec nie oderwał wzroku od facetów, którzy właśnie ogłuszyli dziecko jednym ciosem z piąchy. Kolo w okularkach poleciał do kosza i wyjął stalowa linkę od wyciągarki. Zawiązał pętlę i przerzucił na pobliskie drzewo. Machnął ręką na drugiego, który chwycił gnoja za nogi i ruszył w jego stronę. Xsantos jakby nic kontynuował gre…

Następnego dnia ocknął się przed kompem. Znowu grał do rana i padł ze zmęczenia, widocznie nawet nie dał rady doczłapać do łóżka. Przez okno wpadały promienie słońca.
Xsantos przetarł zaspane oczy i wyjrzał za okno. Na drzewie wisiał chłopiec na stalowej lince.
Był to ten sam chłopak, który bawił się w piaskownicy. Xsantos wpadł na to, kiedy wiatr, obrócił wisielca twarzą w jego stronę. W jego głowie panowała pustka, po 5 minutach stania i udawania zombie zaczął grać…

Wieczorem spokój gry zakłóciło mu pukanie do drzwi. Poszedł otworzyć. Na progu stał chłopiec „wisielec”. W ręku trzymał kosę.
-Niczego nie potrzebuje eeee do widzenia – odparł zdenerwowany Xsantos
-Wiem
Xsantos upadł na ziemie z poderżniętym gardłem, kałuża krwi ściekała wolno po schodach…

Brak komentarzy: