Może trudno w to uwierzyć, ale ta historia zdarzyła się naprawdę. Opowiedział ją mojemu znajomemu kumpel, który usłyszał to od swojego przyjaciela. Podobno przydarzyło się to kamratowi dziadka ów przyjaciela. Był wtedy na skraju opętania i załamania, jednak zaklinał się na swoją drewnianą rękę, że jest prawdziwa.
Nazywał się on Wolfgang Ryber Fric jego niemiecko-brzmiące nazwisko to zmyła, był on Polakiem z dziada pradziada. Jego matka - Ukrainka i ojciec - Litwin zaginęli. Wolfgang'owi został po nich tylko list. "Synu, od 6 godzin myślę tylko o tym co przydarzyło się Twojemu ojcu. Wzięli go do szpitala, jednak jego stan jest ciężki. Zadra ledwo co widoczna wbiła mu się w palec. Lekarze nie mogą na to nic poradzić, jeśli on tego nie przeżyję, synku, nie wiem co zrobię." To było wszystko, nie miał nawet wspomnień.
Jako małe dziecko, po śmierci rodziców, Wolfgang zamieszkał w Białostockim domu dziecka, tam, w małym ciemnym pokoju wychował się ów chłopaczyna. Mając 15 lat zaczął interesować się tym, kim byli jego rodzice, gdyż miał dosyć miejscowego żarła, nie mógł już przełknąć pire ziemniaczanego ani mielonych z szczypiorkiem. Przez 3 lata jego poszukiwania były bezowocne. Mając 18 lat Fric ujrzał świat. Czuł się w nim obco, nigdy nie był na zewnątrz, na zewnątrz domu dziecka, za bramą. Stał tam ze dwie godziny. Po czym wzruszył ramionami, i już chciał zrobić krok w prawo, gdy podjechała czarna limuzyna.
-Hawk!
-Co je?
-Słyszałem, że szukasz prawdy o swoich rodzicach.
-Już nie, bo nie muszę jeść tego pire.
-Aha.
-Ale jak coś wiesz to chyba możesz mi powiedzieć, nie?
-No w sumie.
Fric wsiadł do limuzyny.
-Co wiesz o moich rodzicach?
-Jeszcze nic.
-Jak to? Więc jak chcesz mi pomóc? - zbulwersował się Wolfgang
-Czy matka coś ci zostawiła?
-Taak, list.
-Pokaż!
Nieznajomy przez dłuższą chwilę studiował list, po czym spojrzał na swojego rozmówcę i, gdy doszedł do wniosku, że nie jest on najmądrzejszą osobą z jaką rozmawiał rzekł:
"Tak jak myślałem". Wolfgang nalegał żeby kontynuował.
-Czytając ten list od tyłu, mogę rzec, że jest on pisany starobrzeskoastekańskim, nie wiele osób zna ten język.
-Kurde! - wrzasnął zrezygnowany Fric.
-Ale masz farta, ja go znam, hehe.
-Co tam jest napisane?!
-To wskazówka - starał się, by brzmiało to jak najbardziej tajemniczo.
-Co tam jest napisane?!
-Już juuż. ee.. no.. ten... czekaj..
-No co jest?
-Chwila trudne to. To będzie tak. Kochaniutki, ee... musisz wypełnić swoje przeznaczenie.. Zagraj w totka.. co?! Nie ee. tu jest... a sprzedaliśmy Twoją duszę, powodzenia.
-Jak to? - rzekł zrezygnowany Fric tępo patrząc się w przestrzeń.
-Za 30 minut życia ja i Twój ojciec sprzedaliśmy Twoją duszę Jeźdźcy, sory...
-...
-...
-...
-...
-...
-Ei możesz już wysiąść, śmierdzisz.
-A, sory.
Fric opuścił wóz, trzymając list w ręku, usiadł koło muru. Nie wiedząc co się dzieje patrzył na mijających go przechodniów i mijające go samochody. Siedział tam 3 godziny i zarobił, nawet o tym nie wiedząc 10 złotych. Nie wiedział co robić dalej. Stracił cały szacunek do rodziców, świat w ogóle go nie interesował, w przeciwieństwie do tego co było wcześniej, mógł tylko czekać na przybycie Jeźdźca.
Gdy Fric miał 25 lat siedział pod murem, jak zwykle on, zarośnięty, podkrążone oczy, brązowy płaszcz, czarne spodnie, szary poplamiony podkoszulek. Nagle krajobraz zmienił się nie do poznania. Przed Fric'a podjechała czarna limuzyna.
-Wejdź - powiedział głos ze środka.
-Zielone jaskółki wybijają godziny w zegarze naściennym w pokoju z czerwonymi tapetami w goździki w hotelu 'pod biórkami' w Wielkiej Nodze.
-Co?
-Tylko tyle, że codziennie o 16 w Amor pod 7 panelem spotyka się 2 ludzi którzy mieszkają we wczorajszym dniu i zbierają kraty od piwa
-Nie potrzebna mi dusza wariata. Skoro i tak jesteś mój wybieram śmierć.
Ognista kosa Ognistego Jeźdźcy Apokalipsy w Ognistym Samochodzie Apokalipsy wysunęła się z Ognistego Okna Ognistego Samochodu Apokalipsy i zrobiła zamach. Jednak trafiła w przechodnia obok, kobieta z torbami z zakupami osunęła się na ziemię.
-No to mam przekichane.
Od tego momentu Fric wyprowadził się z Bydgoszczy, zamieszkał koło Bukowa w chacie, w tej samej wsi co dziadek przyjaciela kumpla mojego znajomego, tam się poznali. Fric był znany tam jako Bajarz, gdyż z jego bełkot wydawał się bez sensu. Dziadek przynosił mu jedzenie i towarzyszył mu. Pewnego dnia zobaczył jak spod lepianki Frica odjeżdża ognista limuzyna.
Wszedł do ów chaty i zobaczył Frica całego we krwi, z śladem po ostrzu kosy w splocie słonecznym. Na szczęście przed śmiercią, Fric opowiedział Dziadkowi całe swoje życie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz